Zawsze chciałam jeździć śmieciarką.
Jako dziecku z pierwszych klas podstawówki, niezmiernie podobał mi się sposób, w jaki ci panowie poruszali się po moim mieście (Wieliczce). Tak superancko ‘’uwieszeni’’ czy ‘’zaczepieni’’ z tyłu tego wielkiego pojazdu, wyglądali jakby mieli możliwość latania, przemieszczania się nad powierzchnią Ziemi. Dodatkowo, pracowali podczas wczesnych godzin porannych, mając później wolne. A to lubiłam najbardziej. Mieć wolne. Dzisiaj mam mało wolnego, dużo pracuje, ale co najważniejsze, robię to, co bardzo lubię robić, chociaż, jako dziecko wcale nie chciałam nikogo uczyć, to przyszło z czasem.
Do szkoły podstawowej chodziłam na piechotę, często na skróty przez cmentarz. To miejsce nigdy nie było dla mnie straszne. Mało tego, pamiętam, że w zerówce i w pierwszych klasach zdarzało mi się w drodze powrotnej, zahaczać o pogrzeby, kiedy to, razem z koleżankami Dominiką, Anką i kolegami: Tomkiem i Januszem opłakiwaliśmy zmarłych- ‘’bo to na pewno dobry człowiek był’’. Dzisiaj staram się być dobra, bo wierze, że dobro wraca, wszystko wraca, wystarczy tylko cierpliwie poczekać, ale tego tez nauczyłam się dopiero z czasem.
Na cmentarzu rosły kasztanowce, więc na początek roku szkolnego był świetnym miejscem do zbierania kasztanów. Po żołędzie już trzeba było iść do parku. A później mogliśmy na zajęciach w szkole robić fajne ludziki kasztanowe, konstruować wytwory naszej fantazji. Zawsze lubiłam zajęcia plastyczne, pozwalały mi na wyrażenie swojej wyobraźni. Tak jest do dzisiaj, w czasie wolnym maluje.
W zimie, w alejkach na cmentarzu bardzo dobrze lepiło się bałwany. Na nagrobkach później można było podziwiać je w całej okazałości. Pamiętam jak kiedyś z moją bandą nie dotarliśmy na zajęcia, bo lepiliśmy bałwany w drodze do szkoły. Oprócz tego, zajęcia i tak były odwołane- przez siarczysty mróz, więc nie straciliśmy wiele, za to, lokalne społeczeństwo zyskało okazałą cmentarną kolekcję bałwanów. Nie wiem jak wówczas odwiedzający bliskich zareagowali. Ja, znając siebie już 40 lat, i posiadając podobne doświadczenia, gdybym na nagrobku mojej ukochanej babci zobaczyła coś podobnego pewnie tylko poprawiłabym marchewkę w nosie i guziki z węgielków, temu biedakowi- przynajmniej babci byłoby raźniej. Doceniam kreatywność innych ludzi (szczególnie tych małych).
Jako dzieciaki uczyliśmy się, jak wszyscy, ale po lekcjach były nauki dodatkowe. Pamiętam, jak uczyłam Dominikę pluć na odległość. Na łące za wyżej wymienionym cmentarzem. Był problem w moim nauczaniu, bo Dominice średnio to wychodziło i łąkę opuściła w stanie upstrzonym. Postanowiłyśmy, że będziemy praktykować już w szkole, i pluć przez okno na długiej przerwie. O zgrozo! Dominika celnie trafiła dyrektorowi na głowę. Ja dałam dyla. Teraz to jest mi wstyd, bo jako nauczyciel, to ja odpowiadam za potknięcia studentów podczas praktyk. Później niestety, już odpowiadają za siebie, ale chętnie im podpowiadam, jak uniknąć gafy.
W późniejszych klasach podstawówki, kiedy oczywista oczywistość była taka, że na balet to ja się raczej nie nadaje, zaczęłam być zuchem. Z zuchówki mnie wyrzucono ( oby tego moja mama nie przeczytała, bo dzisiaj nie wie), po tym, jak z kolegami zuchami ją podpaliłam- oczywiście niechcący, po prostu uczyłam uch rozpalać ogień za pomocą krzemieni, a o wznieconym ogniu zapomniałam i poszliśmy na lekcje. Miałam szczęście, ze zauważył to woźny, który mieszkał przy zuchówce, i pożar ugasił, ale dał znać harcerzom, a oni już znali moje pomysły. Dzisiaj wiem, żeby z ogniem igrać tylko i wyłącznie w warunkach kontrolowanych, i zawsze ponosić odpowiedzialność, za własne decyzje.
Pod koniec szkoły podstawowej, zaczęłam- pod wpływem kultowych filmów takich jak moje ukochane ‘’Star Wars’’ i ‘’Karate Kid’’ ( o tym w późniejszym artykule) trenować jiu-jitsu. To była moc! Czułam się zupełnie niepokonana, czułam, że nikt mi już nie podskoczy, bo jako dziewczyna umiałam się bić i bronić. A że ogólnie pomimo różnych wpadek, uczyłam się bardzo dobrze, nie bardzo się to podobało moim nauczycielom ze szkoły- bo jak to, możliwe, żeby dziewczyna się biła! ( i to dobrze). Pamiętam, kiedyś podczas lekcji biologii (prowadzonej przez nauczyciela j. angielskiego jako zastępstwo) przez przypadek, kiedy na tyłach sali lekcyjnej przenosiłam krzesło, napatoczył się mój kolega z klasy- Sebastian. W momencie, kiedy nauczyciel otworzył drzwi, zobaczył, jak krzesło spada na Sebastiana. Sebastian był ode mnie mniejszy, słabszy i zaczął krzyczeć jak potłuczony. Skończyło się to uwagą w dzienniku dla mnie : ‘’Na lekcji biologii zbiła kolegę krzesłem’’. Na nic były moje tłumaczenia- bo on to przecież sam widział. A klasa (ogólnie w tych czasach, to nauczyciel miał racje, i kropka) też nie miała prawa głosu. Od czasu wiem doskonale, że możemy być bezpodstawnie ocenieni przez osoby, nie znające naszej historii, z ich, dla nich jedynej słusznej perspektywy. Unikam tego, ucząc moich studentów, bo prawda może być zupełnie inna, niż się nam wydaje.